X-Men: Apokalipsa

Nigdy nie przepadałem zbytnio za mutantami od Marvela, za dzieciaka oglądałem kilka kreskówek, następnie filmy które przemilczę, po nich nastąpił jakościowy przełom w postaci Pierwszej klasy oraz Przyszłości która nadejdzie. Na Apokalipsę nie czekałem, uniknąłem jakoś trailerów a wszelkie informacje z planu oraz data premiery zostały przykryte przez wszechobecny hype na Wojnę Bohaterów.

Akcja nowej części o ludziach z niezwykłymi zdolnościami rozgrywa się dziesięć lat po wydarzeniach z Przyszłości która nadejdzie. Kwestia mutantów została ujawniona a Magneto został ogłoszony terrorystą. Ludzie egzystują obok tych innych, publicznie okazują zrozumienie pod którym jednak kryje się strach. Tutaj oazą spokoju okazuje się szkoła Charlesa Xavier'a dla tych utalentowanych młodszych. Wszystko to zostaje zaburzone przez zbudzenie Apokalipsa - przypuszczalnie pierwszego mutanta i jego chęć odnowienia świata na swój pokręcony sposób.
 Tak z krótkich słowach można dość bezspojlerowo streścić fabułę nowych X-Men'ów.

To co dla mnie zdobyło uznanie z tego tytułu to polski wątek granego przez Michaela Fassbendera Magneto. Trzeba przyznać że pomimo pewnych aspektów twórcom udało się odtworzyć realia tamtego czasu oraz miejsca. Kolejną rzeczą jest ponowne pojawienie się Quicksilvera, który ponownie skrada show. Ciekawie moim zdaniem wyszło również wprowadzenie postaci Kurta (Nightcrawler'a), Scotta (Cyklopsa) oraz Jean których można od teraz nazwać kompanią reprezentacyjną organizacji Profesora X. Wspominając rudowłosą, nie mam nic do Sophie Turner i jej gry aktorskiej jednak nie pasował mi jej wygląd (a najbardziej kolor włosów który szczerze wyglądał jak wypłowiała farba niż naturalny rudy), po prostu zbytnio odstawała mi od reszty która odzwierciedlała komiksowe pierwowzory. Również sam Apokalips ze wszystkimi swoimi mocami oraz zbroją wyglądał dość.. mizernie, spodziewałem się tytana a dostałem staruszka w pokaźnym pancerzu. Klasę jak zwykle trzymali wymieniony wcześniej Fassbender oraz McAvoy jako Xavier.

Wiem że mogę zabrzmieć jakbym był chory, jednak X-Men'i podobali mi się bardziej niż napompowana reklamowo Wojna Bohaterów. To w Apokalipsie toczyła się prawdziwa wojna, i wyglądała jak jedna, a nie sprawia wrażenie kłótni niesamowitych pajaców w kombinezonach. Być może związane jest to również z dużym podobieństwem do kreskówki X-Men: Ewolucja która jako jedyna jakkolwiek bardziej zainteresowała mnie światem mutantów. Jeśli posiadacie wolną chwilę i kilka drobniaków w kieszeni, polecam przejść się do kina, naprawdę warto. Szczególnie gdy ktoś zawiódł się minimalizmem starć w nowym Kapitanie Ameryce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz